Maraton 550km/24h Gliwice

Sobota, 4 sierpnia 2012 · Komentarze(4)
Maraton Gliwice Kolarze24h 550km Relacja

Od dawien dawna pokonywanie długich dystansów było dla mnie wyzwaniem.
Począwszy od 750km/24h w Puławach , 600km/24h w Gliwicach , skończywszy na 817km/24h
w Warce.
Oczywistym więc było że na maraton 550km/24h w Gliwicach w tym roku się wybiorę.
Biorąc pod uwagę niesmak po niepowodzeniu z tamtego roku kiedy to w Gliwicach zakładany dystans 700km/24h nie został przeze mnie osiągnięty z powodu nieprzygotowania się na załamanie pogodowe i fakt że w tym roku na maratonie w Radlinie tez nie dane było mi skończyć zaplanowanych 550km/24h z powodu złamania widelca, chciałem nareszcie osiągnąć zamierzony cel jakim było pokonanie w tym roku w rywalizacji drużynowej 550km.
Codzienność nie sprzyja pasjom więc ostatnimi czasy zamiast trenować więcej czasu spędzałem w pracy. Nie mniej nie chciałem zawieść mojej drużyny więc mimo wszystko wybrałem się do Gliwic. Już przed startem obsługa krzątała się by każdego maratończyka przygotować do maratonu. Łącznie z napełnieniem bidonów napojami jakie tylko nam się zażyczyły. I odprawa techniczna prowadzona przez Andrzeja Wnuka pomysłodawcę i organizatora maratonu.
O 12-ej ruszyła grupa 18-to osobowa która miała na celu przejechania dystansu wspólnie .
Następnie ruszyły drużyny które to były nastawione na rywalizację pomiędzy sobą.
My tzn drużyna Różowych Słoni (Michał Ficek, Piotr Wojciechowski i ja) ruszyliśmy pierwsi. Jak się spodziewałem chłopaki ruszyli bardzo wysokim tempem od samego startu i na pierwszych hopkach między Gliwicami a Pyskowicami średnia była około 37km/h. Pierwsze dwie rundy po 68km były dla mnie bardzo ciężkie. Jak się spodziewałem brak treningów dał o sobie znać.

Zdecydowanie źle się czułem widząc jak chłopaki nastawieni na zwycięstwo nadają tempo, a ja czułem się jak piate koło u wozu. Pod koniec drugiej rundy byłem gotów już zrezygnowac z drużynowej jazdy by ich nie spowalniać, chcąc własnym rytmem pokonać ten dystans.
Lecz okazało się że drużyna to nie puste słowa!! Usłyszałem że mam jechać z nimi i bez dyskusji!! Ten mój brak wiary we własne umiejętności, ciagłe narzekanie. Jak oni to wytrzymywali nie wiem .
Nie mniej to moja drużyna miała racje że dam rade, za to Im dziekuje.
Może to dało mi energię , może to że im dłużej tym lepiej mi się jedzie ale już następne rundy byłem w stanie współpracować z nimi. Od startu jako że jechaliśmy pierwsi nie wiedzieliśmy jakie są różnice czasowe między poszczególnymi drużynami na kolejnych rundach co dawało pewna niepewność jak idzie nam a jak naszym rywalom. Lecz zaczęły docierać do nas sms-ami informacje od ludzi którzy śledzili relacje z trasy w internecie że wypracowaliśmy pewna przewagę. Najpierw 10 potem 20 min, to dodawało nam nam sił i nie pozwalało odpuszczać ani na chwile. Na punkcie pomiarowo-żywieniowym czekał na nas po każdej rundzie cały sztab obsługi maratończyków i niesamowicie zróżnicowane menu. Czego tylko dusza mogła sobie zapragnąć , i szybkość z jaką nas obsługiwano można porównać do obsługi technicznej F1. Co skutkowało tym że na postojach nie traciliśmy cennego czasu. Na żadnym z maratonów nie spotkałem się z tak wielkim zaangażowaniem ze strony obsługi , wolontariuszy i organizatorów. I choćby człowiek podążał na rzęsach myśląc o zakończeniu przed czasem, ich radość i motywacja nas w jeździe o każdej porze dnia i nocy nie pozwalały nam kolarzom odpuścić i poddać się. I po czwartej rundzie tj. około 300km zrobilismy sobie dłuższą przerwę na gulasz mając już około 40min przewagi nad pozostałymi drużynami. Co na pewno postawiło nas na nogi i pozwoliło zmierzyć się z pozostała częścia dystansu. A ciepły posiłek w środku nocy był dla nas zbawienny. Gdyż noc była chłodna. Ale jak wielu maratończyków wie , nocna jazda ma swój niepowtarzalny urok. Ostatnie rundy pokonywaliśmy już w psychicznym spokoju mając wypracowana przewagę. I na całe szczęście nie przytrafiła nam się żadna awaria. Na ostatnia rundę wyruszyliśmy tuz nad ranem tj. przed 4.00
jeszcze w ciemnościach, lecz z kilometra na kilometr rozjaśniało się i od Kędzierzyna Koźla już było widno. Może jeszcze dodam ku przestrodze że popełniłem podstawowy błąd że w Strzelcach Opolskich gdy do mety było około 30km nie pochłonąłem bułki która miałem ze soba myśląc że dojade już do mety gdzie czekały na nas ciepłe posiłki. Co skutkowało tym że na 10km do mety z minuty na minute traciłem siły. Tzw kryzys energetyczny. Sam jestem sobie winien, wiedziałem a błąd popełniłem.
Na mecie czekała na nas jak zawsze przez cała dobę gotowa obsługa , by przyjąć nas owacjami i robiąca zdjęcia tym którzy pierwsi pokonali ten dystans.
Mięliśmy dużo czasu do przejazdu z bazy maratonu OSP Byciny na rynek do Gliwic więc , mogliśmy się spokojnie wykąpać, odświeżyć , i uzupełnić braki energetyczne przeróżnymi posiłkami które nam przygotowywano. Nie mówiąc o wymianie wrażeń z przebiegu maratonu. I oczekiwanie na pozostałych uczestników. Zbawienne też były miejsca do leżenia na bazie gdzie choć na chwilę można było rozprostować kości. Około godziny 11.00 już cała grupa uczestników ruszyła z Bycin w stronę Gliwickiego rynku , ostatnie ok 20km gdzie już tylko była radość , duma , i myśli biegnące do kolejnych tego typu imprez. Na rynku czekała nas dekoracja i wręczenie nagród przy licznej publiczności imprezy „ Dwa kółka i cztery łapy”
Już wiele czasu nie pozostało na pożegnania gdyż chwile po zakończeniu dekoracji lunęło z nieba jak z cebra. Całe szczęście dopiero po maratonie.


Podsumowując:
Impreza bardzo udana. Organizacyjnie przygotowana perfekcyjne. Na mapie Polski jedna z najbardziej doskonale przygotowanych imprez. WIELKIE podziękowania dla wszystkich którzy przyczynili się do tego aby ten maraton się odbył i w jakiej formie się odbył.
Czyli organizatorów , sponsorów , ludzi pomagających we wszelaki sposób na trasie i punkcie żywieniowym o każdej porze dnia i nocy. (oni tez mieli swój nie mniej cięzki maraton)
Pani Brygidzie i Joannie Liściok chylę czoła za koordynacje i zaangażowanie w to przedsięwzięcie.
Trasa choc pagórkowata ale wprost idealna na rywalizacje, nawierzchnia dobra.
Zaopatrzenie punktu idealne. Pogoda doskonała.
I oczywiście dziekuje swojej drużynie Różowych Słoni !!

Do zobaczenia za rok

KTC trening

Czwartek, 24 maja 2012 · Komentarze(0)
Kategoria trening
Jak zawsze w tym tygodniu wiało wiało wiało. I wiatr odstraszył wielu tak że było nas niewielu.

KTC trening

Niedziela, 20 maja 2012 · Komentarze(0)
Ledwo żyłem pO Brevecie u oskara w Miechowie. ale odpuściłem dopiero na 10km przed finieszem. 2 m w plecy

Brevet Miechów 208km

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(2)
Już dawno wiedziałem że Oskar z Bikeholików ma w planach organizację brevetu w Miechowie wraz z MDK Miechów. I już przy 10-cio godzinnym maratonie w Miechowie wiedziałem że pojawie sie na starcie. Jeszcze w czwartek dzwoni do mnie Zbyszek z Kielc z pytaniem czy jadę na maraton w Świnoujściu. Więc mu naświetliłem temat że blisko w Miechowie jest taka impreza i przekonałem go by jechał ze mną bo blisko i śliczna trasa. Umówiliśmy sie u mnie pod blokiem 5.15 w dniu maratonu. Oczywiście zaspał i dopiero mój telefon GO obudził. Zapakowani o 5.30 wyruszyliśmy do Miechowa. Pech chciał że po 20km rozsadziło mu tylną opone w samochodzie i kolejny postój na wymianę koła. Mimo to stawiliśmy sie pod MDK o 7.05. Niespodziewanie było tam juz około 30-tu kolarzy, więc frekwencja dopisała. Jeszcze tylko pobrałem karte kontrolną , zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie, i 7.30 w trasę.
Do przodu wyskoczył Marcin Durman i Michał (oki) więc dogoniłem Ich. I tak jechaliśmy w strone Żarnowca. Współpraca na trasie układała sie wyśmienicie a jako że Marcin był w swoich stronach dokładnie wiedział gdzie sa punkty kontrolne.Trasa do Pilicy była płaska i przyjemna , jednakże potem zaczeły sie pagórki więc raz podjazdy raz zjazdy i tak na okrągło. W Sułoszowej za Pieskową Skała Michał nie wytrzymał tempa Marcina i odpuścił więc zostaliśmy we dwójkę.
Dotarliśmy do Olkusza i skierowaliśmy sie na bar "cynamon". Niestety obsługa z braku kierowniczki nie była w temacie naszej obsługi więc czekaliśmy około 15 min aż kierowniczka przyjdzie i zarządzi wydawanie posiłków. Chwile po nas dotarł Michał z Krakowa. I juz wspólnie sie posililiśmy schabowym z ziemniakami i surówką. Niestety potem sie okazało że to był bład tak sie najadać przed kolejnymi górkami, trzeba było zupę sobie zamówić, było by lżej kręcić. Gdy kończyliśmy posiłek dojechała pod bar grupa Bikeholików . My ruszyliśmy dalej. Jak juz pisałem nie łatwo było po takim obiedzie wrócić do swojego tempa .Minęliśmy Ogrodzieniec i za Ogrodzieńcem w strone Pilicy chwila wytchnienia bo teren opadał. Choć ja na zjazdach starałem mocno pracowac więc kręciłem ile sił w nogach. Wiatr zaczął nam dokuczać . Jeszcze tylko kiepska droga do Sędziszowa (pomyliłem droge) , i został nam ostatni odcinek z mocnym wiatrem w twarz do Miechowa. Jeszcze przed Kozłowem na jednym z podjazdów nasza trójka sie rozjechała, K=każdy w swoim juz tempie pokonywał to wzniesienie. Więc zaczełem uzyskiwac nad Marcinem i Michałem przewagę, a jako że było juz niedaleko do mety stwierdziłem że juz czas jechac w swoim tempie. Niestety za Kozłowem kiedy miałem skręcić na Miechów traktor mi zasłonił drogowskaz i pomyliłem trase kierując sie na Książ Wielki. Skutkowało to wydłużeniem trasy o 8km zaliczenie dużych podjazdów między Książem a Miechowem , a ostatnecznie i uzyskanie drugiego czasu na mecie. Choć to taki mały szczegół bo w sumie prędkośc średnia mi wyszła największa ze wszystkich, więc nie czuje sie pokonany. Raczej zagubiony, hihi.
Na mecie czekała już na mnie Monika która z Kielc przyjechała rowerkiem. Nie łatwo Jej było przy tym wietrze i pagórkach na trasie Jędrzejów - Miechów
PO odświeżeniu sie czekały już na nas kiełbaski z grila , kawa , napoje. Więc obsługa sposała sie perfekcyjnie. Potem już tylko rozmowy w amfiteatrze przy MDK-u o wrażeniach z trasy. Kolarze sukcesywnie pojawiali sie na mecie, i nie tylko ja pogubiłem droge. Często sie to zdarzało. Gdy już najedliśmy sie jak nigdy, bo kiełbasek nie brakowało, i gdy dostaliśmy dyplomy, zapakowaliśmy sie do samochodu w podróz powrotną do Kielc. Jeszcze tylko na obwodnicy Jędrzejowskie odleciała Zbyszkowi końcówka rury wydechowej od tłumika, pewnie po tym rozerwaniu opony w drodze do Miechowa. Więc samochód zaczął wydawac odgłos jak sportowa wersja czołgu. Ale szczęśliwie dojechaliśmy do domu. Jeszcze tylko finał Ligi Mistrzów i tak sie zakończył ten pełen wrażeń dzień.
Podsumowując
Organicacja przez Oskara i MDK perfekcyjna
Trasa zarąbista
Pogoda Idealna
Do następnego razu na kolejnej imprezie w Miechowie