Wpisy archiwalne w kategorii

maratony i długie wycieczki

Dystans całkowity:1467.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:46:12
Średnia prędkość:31.75 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:1300 m
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:489.00 km i 15h 24m
Więcej statystyk

Maraton 550km/24h Gliwice

Sobota, 4 sierpnia 2012 · Komentarze(4)
Maraton Gliwice Kolarze24h 550km Relacja

Od dawien dawna pokonywanie długich dystansów było dla mnie wyzwaniem.
Począwszy od 750km/24h w Puławach , 600km/24h w Gliwicach , skończywszy na 817km/24h
w Warce.
Oczywistym więc było że na maraton 550km/24h w Gliwicach w tym roku się wybiorę.
Biorąc pod uwagę niesmak po niepowodzeniu z tamtego roku kiedy to w Gliwicach zakładany dystans 700km/24h nie został przeze mnie osiągnięty z powodu nieprzygotowania się na załamanie pogodowe i fakt że w tym roku na maratonie w Radlinie tez nie dane było mi skończyć zaplanowanych 550km/24h z powodu złamania widelca, chciałem nareszcie osiągnąć zamierzony cel jakim było pokonanie w tym roku w rywalizacji drużynowej 550km.
Codzienność nie sprzyja pasjom więc ostatnimi czasy zamiast trenować więcej czasu spędzałem w pracy. Nie mniej nie chciałem zawieść mojej drużyny więc mimo wszystko wybrałem się do Gliwic. Już przed startem obsługa krzątała się by każdego maratończyka przygotować do maratonu. Łącznie z napełnieniem bidonów napojami jakie tylko nam się zażyczyły. I odprawa techniczna prowadzona przez Andrzeja Wnuka pomysłodawcę i organizatora maratonu.
O 12-ej ruszyła grupa 18-to osobowa która miała na celu przejechania dystansu wspólnie .
Następnie ruszyły drużyny które to były nastawione na rywalizację pomiędzy sobą.
My tzn drużyna Różowych Słoni (Michał Ficek, Piotr Wojciechowski i ja) ruszyliśmy pierwsi. Jak się spodziewałem chłopaki ruszyli bardzo wysokim tempem od samego startu i na pierwszych hopkach między Gliwicami a Pyskowicami średnia była około 37km/h. Pierwsze dwie rundy po 68km były dla mnie bardzo ciężkie. Jak się spodziewałem brak treningów dał o sobie znać.

Zdecydowanie źle się czułem widząc jak chłopaki nastawieni na zwycięstwo nadają tempo, a ja czułem się jak piate koło u wozu. Pod koniec drugiej rundy byłem gotów już zrezygnowac z drużynowej jazdy by ich nie spowalniać, chcąc własnym rytmem pokonać ten dystans.
Lecz okazało się że drużyna to nie puste słowa!! Usłyszałem że mam jechać z nimi i bez dyskusji!! Ten mój brak wiary we własne umiejętności, ciagłe narzekanie. Jak oni to wytrzymywali nie wiem .
Nie mniej to moja drużyna miała racje że dam rade, za to Im dziekuje.
Może to dało mi energię , może to że im dłużej tym lepiej mi się jedzie ale już następne rundy byłem w stanie współpracować z nimi. Od startu jako że jechaliśmy pierwsi nie wiedzieliśmy jakie są różnice czasowe między poszczególnymi drużynami na kolejnych rundach co dawało pewna niepewność jak idzie nam a jak naszym rywalom. Lecz zaczęły docierać do nas sms-ami informacje od ludzi którzy śledzili relacje z trasy w internecie że wypracowaliśmy pewna przewagę. Najpierw 10 potem 20 min, to dodawało nam nam sił i nie pozwalało odpuszczać ani na chwile. Na punkcie pomiarowo-żywieniowym czekał na nas po każdej rundzie cały sztab obsługi maratończyków i niesamowicie zróżnicowane menu. Czego tylko dusza mogła sobie zapragnąć , i szybkość z jaką nas obsługiwano można porównać do obsługi technicznej F1. Co skutkowało tym że na postojach nie traciliśmy cennego czasu. Na żadnym z maratonów nie spotkałem się z tak wielkim zaangażowaniem ze strony obsługi , wolontariuszy i organizatorów. I choćby człowiek podążał na rzęsach myśląc o zakończeniu przed czasem, ich radość i motywacja nas w jeździe o każdej porze dnia i nocy nie pozwalały nam kolarzom odpuścić i poddać się. I po czwartej rundzie tj. około 300km zrobilismy sobie dłuższą przerwę na gulasz mając już około 40min przewagi nad pozostałymi drużynami. Co na pewno postawiło nas na nogi i pozwoliło zmierzyć się z pozostała częścia dystansu. A ciepły posiłek w środku nocy był dla nas zbawienny. Gdyż noc była chłodna. Ale jak wielu maratończyków wie , nocna jazda ma swój niepowtarzalny urok. Ostatnie rundy pokonywaliśmy już w psychicznym spokoju mając wypracowana przewagę. I na całe szczęście nie przytrafiła nam się żadna awaria. Na ostatnia rundę wyruszyliśmy tuz nad ranem tj. przed 4.00
jeszcze w ciemnościach, lecz z kilometra na kilometr rozjaśniało się i od Kędzierzyna Koźla już było widno. Może jeszcze dodam ku przestrodze że popełniłem podstawowy błąd że w Strzelcach Opolskich gdy do mety było około 30km nie pochłonąłem bułki która miałem ze soba myśląc że dojade już do mety gdzie czekały na nas ciepłe posiłki. Co skutkowało tym że na 10km do mety z minuty na minute traciłem siły. Tzw kryzys energetyczny. Sam jestem sobie winien, wiedziałem a błąd popełniłem.
Na mecie czekała na nas jak zawsze przez cała dobę gotowa obsługa , by przyjąć nas owacjami i robiąca zdjęcia tym którzy pierwsi pokonali ten dystans.
Mięliśmy dużo czasu do przejazdu z bazy maratonu OSP Byciny na rynek do Gliwic więc , mogliśmy się spokojnie wykąpać, odświeżyć , i uzupełnić braki energetyczne przeróżnymi posiłkami które nam przygotowywano. Nie mówiąc o wymianie wrażeń z przebiegu maratonu. I oczekiwanie na pozostałych uczestników. Zbawienne też były miejsca do leżenia na bazie gdzie choć na chwilę można było rozprostować kości. Około godziny 11.00 już cała grupa uczestników ruszyła z Bycin w stronę Gliwickiego rynku , ostatnie ok 20km gdzie już tylko była radość , duma , i myśli biegnące do kolejnych tego typu imprez. Na rynku czekała nas dekoracja i wręczenie nagród przy licznej publiczności imprezy „ Dwa kółka i cztery łapy”
Już wiele czasu nie pozostało na pożegnania gdyż chwile po zakończeniu dekoracji lunęło z nieba jak z cebra. Całe szczęście dopiero po maratonie.


Podsumowując:
Impreza bardzo udana. Organizacyjnie przygotowana perfekcyjne. Na mapie Polski jedna z najbardziej doskonale przygotowanych imprez. WIELKIE podziękowania dla wszystkich którzy przyczynili się do tego aby ten maraton się odbył i w jakiej formie się odbył.
Czyli organizatorów , sponsorów , ludzi pomagających we wszelaki sposób na trasie i punkcie żywieniowym o każdej porze dnia i nocy. (oni tez mieli swój nie mniej cięzki maraton)
Pani Brygidzie i Joannie Liściok chylę czoła za koordynacje i zaangażowanie w to przedsięwzięcie.
Trasa choc pagórkowata ale wprost idealna na rywalizacje, nawierzchnia dobra.
Zaopatrzenie punktu idealne. Pogoda doskonała.
I oczywiście dziekuje swojej drużynie Różowych Słoni !!

Do zobaczenia za rok

Brevet Miechów 208km

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(2)
Już dawno wiedziałem że Oskar z Bikeholików ma w planach organizację brevetu w Miechowie wraz z MDK Miechów. I już przy 10-cio godzinnym maratonie w Miechowie wiedziałem że pojawie sie na starcie. Jeszcze w czwartek dzwoni do mnie Zbyszek z Kielc z pytaniem czy jadę na maraton w Świnoujściu. Więc mu naświetliłem temat że blisko w Miechowie jest taka impreza i przekonałem go by jechał ze mną bo blisko i śliczna trasa. Umówiliśmy sie u mnie pod blokiem 5.15 w dniu maratonu. Oczywiście zaspał i dopiero mój telefon GO obudził. Zapakowani o 5.30 wyruszyliśmy do Miechowa. Pech chciał że po 20km rozsadziło mu tylną opone w samochodzie i kolejny postój na wymianę koła. Mimo to stawiliśmy sie pod MDK o 7.05. Niespodziewanie było tam juz około 30-tu kolarzy, więc frekwencja dopisała. Jeszcze tylko pobrałem karte kontrolną , zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie, i 7.30 w trasę.
Do przodu wyskoczył Marcin Durman i Michał (oki) więc dogoniłem Ich. I tak jechaliśmy w strone Żarnowca. Współpraca na trasie układała sie wyśmienicie a jako że Marcin był w swoich stronach dokładnie wiedział gdzie sa punkty kontrolne.Trasa do Pilicy była płaska i przyjemna , jednakże potem zaczeły sie pagórki więc raz podjazdy raz zjazdy i tak na okrągło. W Sułoszowej za Pieskową Skała Michał nie wytrzymał tempa Marcina i odpuścił więc zostaliśmy we dwójkę.
Dotarliśmy do Olkusza i skierowaliśmy sie na bar "cynamon". Niestety obsługa z braku kierowniczki nie była w temacie naszej obsługi więc czekaliśmy około 15 min aż kierowniczka przyjdzie i zarządzi wydawanie posiłków. Chwile po nas dotarł Michał z Krakowa. I juz wspólnie sie posililiśmy schabowym z ziemniakami i surówką. Niestety potem sie okazało że to był bład tak sie najadać przed kolejnymi górkami, trzeba było zupę sobie zamówić, było by lżej kręcić. Gdy kończyliśmy posiłek dojechała pod bar grupa Bikeholików . My ruszyliśmy dalej. Jak juz pisałem nie łatwo było po takim obiedzie wrócić do swojego tempa .Minęliśmy Ogrodzieniec i za Ogrodzieńcem w strone Pilicy chwila wytchnienia bo teren opadał. Choć ja na zjazdach starałem mocno pracowac więc kręciłem ile sił w nogach. Wiatr zaczął nam dokuczać . Jeszcze tylko kiepska droga do Sędziszowa (pomyliłem droge) , i został nam ostatni odcinek z mocnym wiatrem w twarz do Miechowa. Jeszcze przed Kozłowem na jednym z podjazdów nasza trójka sie rozjechała, K=każdy w swoim juz tempie pokonywał to wzniesienie. Więc zaczełem uzyskiwac nad Marcinem i Michałem przewagę, a jako że było juz niedaleko do mety stwierdziłem że juz czas jechac w swoim tempie. Niestety za Kozłowem kiedy miałem skręcić na Miechów traktor mi zasłonił drogowskaz i pomyliłem trase kierując sie na Książ Wielki. Skutkowało to wydłużeniem trasy o 8km zaliczenie dużych podjazdów między Książem a Miechowem , a ostatnecznie i uzyskanie drugiego czasu na mecie. Choć to taki mały szczegół bo w sumie prędkośc średnia mi wyszła największa ze wszystkich, więc nie czuje sie pokonany. Raczej zagubiony, hihi.
Na mecie czekała już na mnie Monika która z Kielc przyjechała rowerkiem. Nie łatwo Jej było przy tym wietrze i pagórkach na trasie Jędrzejów - Miechów
PO odświeżeniu sie czekały już na nas kiełbaski z grila , kawa , napoje. Więc obsługa sposała sie perfekcyjnie. Potem już tylko rozmowy w amfiteatrze przy MDK-u o wrażeniach z trasy. Kolarze sukcesywnie pojawiali sie na mecie, i nie tylko ja pogubiłem droge. Często sie to zdarzało. Gdy już najedliśmy sie jak nigdy, bo kiełbasek nie brakowało, i gdy dostaliśmy dyplomy, zapakowaliśmy sie do samochodu w podróz powrotną do Kielc. Jeszcze tylko na obwodnicy Jędrzejowskie odleciała Zbyszkowi końcówka rury wydechowej od tłumika, pewnie po tym rozerwaniu opony w drodze do Miechowa. Więc samochód zaczął wydawac odgłos jak sportowa wersja czołgu. Ale szczęśliwie dojechaliśmy do domu. Jeszcze tylko finał Ligi Mistrzów i tak sie zakończył ten pełen wrażeń dzień.
Podsumowując
Organicacja przez Oskara i MDK perfekcyjna
Trasa zarąbista
Pogoda Idealna
Do następnego razu na kolejnej imprezie w Miechowie

Katowice - Hel 674km

Piątek, 11 maja 2012 · Komentarze(14)
Już na długo długo wcześniej wiedziałem o super pomyśle Raptora, o wyjeździe na Hel z Katowic. Więc chciałem sie do tego przygotować jak najlepiej umiałem. Biorąc pod uwage że ten rok to przygotowania pod 865km/24h w Warce a także dobry czas na Bałtyk-Bieszczady, Majowy wyjazd miał być forma przygotowania.
Zacząłem więc jeździć ze Świętokrzyskimi kolarzami by podłapać troche formy.
I mimo swoich obaw co do formy zebrałem sie w piatek do pociągu jadącego w moje rodzinne strony, czyli Katowice. Jeszcze wpadłem do kurierów rowerowych gdzie mój brat jest dyspozytorem i tam juz sie przebrałem jak na maratończyka przystało w strój 1008.pl . Pod spodkiem czekał już prawie komplet naszego składu. Przywitania, pakowanie do samochodu rzeczy i hasło RUSZAMY. Sląsk jaki jest wszyscy wiedza co byli, zatłoczony i ruchliwy. Więc przez pierwsze 25km jechaliśmy od świateł do świateł. Lecz juz na obwodnicy Tarnowskich Gór zaczęła sie płynna grupowa jazda. I to jest to co lubie najbardziej. Super wyglądała nasza grupa 11 kolarzy mknąca 30-40km/h z wiatrem w plecy. Co jakiś czas wychodziłem na zmiane, co jakiś czas trzymałem tyły i tak nam zeszło do Wielunia gdzie gdy Tomek złapał gume zarządziliśmy postój. Zbiegło to sie z przyjazdem od strony częstochowy naszych dwóch kierowców. Którzy przewozili nasze rzeczy i prowiant. Cały czas sms-ami bądź rozmowa telefoniczną Informowałem Monike o postępach naszej eskapady, a Ona na bieżąco pisała na forum krótkie informacje które wiele osób śledziło. W tym Rebe i Łukasz R i Piotrek W
Po wymianie dętki i posileniu sie ruszyliśmy dalej na północ w strone Sieradza.
Był miły wieczór a upał juz zelżał ustępując miejsca orzeźwiającemu powiewowi nocy. I tak dotarliśmy do Sieradza gdzie zatrzymaliśmy sie pod tesco zakupić wode i ubrac rzeczy na noc. Mając kłopot ze swoja lampką w której w marcu po zderzeniu miom z wielkim psem połamał sie uchwyt,(założyłem prowizoryczny) ruszyłem z pod sklepu 5 min później i nie wiedząc gdzie jechać zadzwoniłem do Raptora. Zaczekał na mnie i po paru km szybkiej pogoni dogoniliśmy grupe.
Na horyzoncie złowrogo zaczęły sie pojawiac czarne chmury co jakis czas podświetlane wyładowaniemi czyt. błyskawice. hihi. Po drodze do Włocławka dołączył do nad mad a później także Rebe. I dojeżdżając do Włocławka skończyło się rumakowanie. Wiatr się zmienił , i zaczęło padać. Po spotkaniu z Piotrkiem Wasmundzkim i Łukaszem Rojewskim pod lidlem we Włocławki ruszyliśmy już w deszczu dalej na Toruń. Było zimno i wiało a na dodatek wylotówka z Włocławka wołała o pomste do nieba. Dziury dziury i..... koleiny. Już po paru kilometrach Mad zaliczył szlifa na jednej z kolein. Całe szczęście nie wpakował się pod samochód choć niewiele brakowało. Czołówka poszła do przodu a my zostalismy z tyłu. Po paru km zawinęlismy się wszyscy na stacje benzynowa , przemarznięci i przemoczeni. Tam zrobiłem bardzo słuszną rzecz. Założyłem sucha koszulke i zimowy windstoper a także neoprany na buty. W dalszej części drogi stwierdziłem że była to bardzo dobra decyzja. Pamietam jak dziś jak nas pogoda pokonała w Gliwicach w 2011r na dystansie 700km/24h. Teraz nie chcąc popełnic tego błędu zabrałem ze soba ubrania na każdą pogodę. Ze stacji paliw na której chwile zagrzaliśmy się do Torunia droga mimo że równiejsza była mało ciekawa , deszcz i wiatr w twarz. Choć już zaczęło mniej padać. Już w drodze na Toruń chłopaki stwierdzili że jak się pogoda nie polepszy wsiadaja w pociąg. I tak tez się stało gdy tam dojechaliśmy. Lecz ja będąc ubrany stosownie do warunków nie chciałem kolejny raz poddac się dystansowi. (700km/24h Gliwice) Więc zapytałem kto jest na siłach jechac dalej. Zebrało się nas pięcioro. I chwała im za to ale kierowcy poztanowili nas dalej asekurować na trasie. Bez tego nie było by szans jechac dalej. Tuszyliśmy z Torunia zostawiając chłopaków na dworcu jeszcze w lekkim deszczu. Lecz zaraz za toruniem zaczęło się przejasniac i deszcz ustał. Tyle że wiatr północno-zachodni wzmógł się niebotycznie. Zaczeła się gehenna , walka z wiatrem z samym sobą, z podmuchami nadjeżdżających TIR-ów. Niestety Tomek miał kłopoty żołądkowe i zaraz za Toruniem musiał skorzystac z pomocy wozu technicznegi do którego zie zapakował by zregenerowac swój organizm całonocna jazdą. Ja Piotr Łukasz i Michał walczyliśmy nadal z wiatrem , raz bocznym raz czołowym. Przystanki robiliśmy co 25-35km , Inaczej się nie dało tak wiało. W Grudziądzu postanowilismy zaliczyc jakiś ciepły posiłek. Niestety, Mc Donald był w budowie, a fast food który znaleźliśmy , szkoda gadac. Hamburger niezjadliwy a frytki przesolone, Choc prosiłem by nie soliła. Tylko czas stracilismy. Ale kilometry umykały i tak rotarlismy do Tczewa , niby osobno ale zawsze w pobliżu, jazda na kole przy tym wietrze nic nie dawała a tylko stwarzała zagrożenie wypadku. Tam tez Tomek już zregenerowany wsiadł z powrotem na rower by dokończyć trasę. Wjechalismy do trójmiasta gdzie za sprawa dużej ilości sygnalizacji świetlnej się rozdzieliliśmy. Trzymając się drogi niestety się pogubiłem w rejonie stoczni Gdyńskiej lecz w sumie po chwilowym błądzeniu doterłem do oststniego naszego punktu gdzie czekał na nas samochód. Potem postanowiliśmy żeby kierowcy już jechali do Jastarni. Nam zostało jakieś 60-80km do celu. Czekał nas ostatni etap, ostatnie 40km walki z potwornym wiatrem i potem już półwysep Helski. Za Redą już nie czekałem na chłopaków tylko pognałem swoim tempem, wiedząc że oni jeszcze chcą zaliczyć jakąś knajpę. Nie wiedziałem kto chce jechać na Hel a kto tylko do Jastarni , więc nie chciałem tracić czasu i ruszyłem z kopyta by przed zmrokiem jesz być na Helu. Malownicza droga na wydmy za Redą choć pod górkę dała chwilę oddechu od wiatru który na tym odcinku był osłoniety przez wydmy. Gnałem jak bym dopiero wsiadł na rower , a miałem już 600km w nogach. Rozpościerała się piekna panorama zatoki Puckiej. Nareszcie wjechałem na mierzeje. Nareszcie wiatr w plecy. Gnałem tak aż ho Helu po drodze spotykając Pawła który na rowerze Raptora rozprostowywał nogi po dobie spędzonej w samochodzie. Kilometry na mierzei dłużyły się a chłód był coraz bardziej przenikliwy. Lecz tyle przejechac i nie dotrzec do celu było nie do przyjęcia. Nareszcie tabliczka Hel. Zrobiłem tam fotke choc do końca półwyspu zostało jeszcze jakieś 10km. Ale po 20min a może mniej i tam dotarłem. Za cel sobie obrałem latarnie morską. Chwile tam posiedziałem, zrobiłem pamiatkowe zdjęcie i ruszyłem ku noclegu w Jastarni. Ostatnie 15km jak się nie myle. Wyjeżdżając z Helu napotkałem jeszcze Michała . Też uparł się by dotrzec do końca i jechał tam gdzie ja już byłem. Nastał mrok a chłód był coraz większy. Około 5 stopni. Tyle że wiatr nieco zelżał. Dotartłem do kwatery , zmęczony ale szczęśliwy i dumny z pokonanej trasy i przeciwnościami. Na kwaterze były rozmowy wymiana doświadczeń długo oczekiwany odpoczynek. Jeszcze tylko kąpiel i wyjście do sklepu po cos ciepłego do zjedzenia. I piwko :) którego ze zmęczenia nawet nie otwarłem. Zasnąłem jak dzidzi.
Rano i to bardzo rano pobudka bo pociag mielismy o 8.05 Pożegnania czas. I w składzie w którym jechalismy od Torunia, ja Łukasz Michał i Piotrek wsiedliśmy do pociagu. W Gdynie rozstałem się z Piotrkiem i Michałem z Łukaszem poszliśmy na śniedanio-obiad do baru przy dworcu. Lecz i na mnie przyszła pora gdyż miałem pociąg niebawem do Kielc. Pożegnałem się z Łukaszem, wzajemnie nsobie podziekowaliśmy za wspólna jazdę. I ruszyłem do Moniki w wielogodzinnej podrózy w PKP.
To by było na tyle....
Podsumowując :
Pogoda od połowy trasy nie rozpieszczała , jak tylko możliwe brać wszystkie ubrania jakie mamy. Po błędzie jakim był brak ubrań w gliwicach teraz już byłem przygotowany i ciesze się że dałem radę.
Podziękowania dla wszystkich uczestników i kierowców.
Nie moge się doczekać następnego razu